miejsca powrotu

to zdumiewające ile w życiu zbiera się miejsc, do których wracamy. nie miejsc do odwiedzenia, bo takich są setki, lub nawet tysiące, tylko takich, które są nasze. miejsca, które, nawet pozostawione lub w których przebywaliśmy tylko trochę, zrosły się z nami.

więc znowu wróciłam. do kolejki, do ruchliwych ulic i do przechodzenia przez środek skrzyżowania. do ulubionej porannej kawy, kupowanej w kawiarni, w któej bariści uwijają się jak pszczoły i faktycznie wyglądają jak jakieś kolorowe żuczki odkąd mają na sobie nowe, wiosenno-letnie koszulki w odcieniu bardzo jaskrawej zieleni.

wróciłam do vladimira, który właśnie dziś wkroczył do pokoju z potwierdzeniem oddania swojej pracy doktorskiej, w ostatnim dniu, który był na to przeznaczony. do kolegi, który jedzie na wesele do polski w lipcu i pilnie się uczy polskiego. jest na etapie ‚jak się pani miewa?’, ‚jak się masz?’ i ‚zmęczony jak zawsze’.

wróciłam do biblioteki pełnej studentów przygotowujących się do egzaminów, pilnie ślęczących nad książkami mimo przecudownej pogody. do dusznego biura i przeciągów w czytelni, do skarg i zażaleń odnośnie okien i wentylatorów. do tworzenia dziecinnych tabelek dla mojej szefowej, dla której excel pozostanie zagadką do końca jej dni. i do przerw na trawie w parku.

wróciłam, ale na drugie śniadanie zajadam szarlkotkę od mamy i kanapkę z chleba z oskroby, z kiełbaską żywiecką i pomidorami malinowymi.

4 myśli w temacie “miejsca powrotu

Dodaj komentarz