odkrywanie miasta

ze zwiedzania-odkrywania zeszłotygodniowego ułożył mi się subiektywny mini przewodnik mojego miasta.

zaczęłyśmy z gemmą od piekarni, gdzie kupiłyśmy chleb wiejski i kilka ciastek, na spróbowanie.

dalej poranek był sztampowy, gdyż poszłyśmy na stare miasto. zajrzałyśmy do kościoła świętej anny, w którym po raz pierwszy chyba tak naprawdę dostrzegłam barokowy nadmiar wszystkiego. mina gemmy, gdy ujrzała przepych i złoconości – bezcenna. przez moment poczułam się jakbym patrzyła na kościół jej oczami. przeszłyśmy się krakowskim przedmieściem, doszłyśmy do namiotu pod pałacem prezydenckim. weszłyśmy do kordegardy, w której jest obecnie wystawa o miłoszu. na podłodze kostki z jego wierszami, po polsku i po angielsku, ze zdjęciami miłosza, m.in. miłosz z gombrowiczem. w rogu ustawiono wysoką kostkę-lodówkę pełną magnesów z wersami z wierszy miłosza, które można było sobie poukładać i stworzyć własny wiersz. wielka ściana naprzeciwko wejścia obklejona została książką o miłoszu, okładkami do ściany, tak że książki wyglądały jak motyle, które obsiadły ścianę jak łąkę. i z boku salka pełna baloników, znowu z wierszami miłosza, po polsku i po angielsku. rozczarowało nas tylko, że nie było żadnej informacji po angielsku odnośnie poety. była broszurka po polsku, ale po angielsku nie było niczego, co można byłoby ze sobą wziąć. oprócz balonika, oczywiście.

kiedy złapał nas deszcz, biegiem wsiadłyśmy do autobusu, żeby podjechać do wrzenia świata, gdzie młody pan barista obsługiwał nas sprawnie, ale okazał rozczarowanie, że gemma tylko z londynu. na drugi raz  gemma zaserwuje swój liverpoolski akcent, może pójdzie lepiej? za to kawa smakowała wyśmienicie.

kolejne rozczarowanie nastąpiło, kiedy gemma, teatrolożka, zauważyła, że co i raz przy sklepie jest szyld z napisem kantor. niestety, musiałam wytłumaczyć, że to z teatrem ma niewiele wspólnego.

spacerując dalej trafiłyśmy też do zachęty, gdzie zerknęłyśmy na obrazy neo raucha, i obejrzałyśmy dobiegającą końca wystawę trzy kobiety. obrazy nie zrobiły na nas wielkiego wrażenia, trzy kobiety zresztą też nie, ale tam przynajmniej były instalacje, które nam się podobały, i o których można było przynajmniej parę zdań zamienić. jak ‚infantka II’ – klatka dla ptaków w kształcie sukni, a w niej dzwoneczek. jednak najwięcej komentarzy wywołały angielskie opisy ekspozycji i błędy, które zawierały. i w końcu najbardziej gemmie podobało się w sklepie z pamiątkami, gdzie kupiła sobie cztery płyty z przedstawieniami kantora.

zawędrowałyśmy w końcu do pałacu kultury, gdzie wjechałyśmy na trzydzieste piętro, obie po raz pierwszy w życiu, i uwolniłyśmy balonika z wierszem miłosza. wędruje teraz gdzieś w przestrzeni kosmicznej, ja mówię że po drodze mlecznej, a gemma go widzi jak wpadł w czarną dziurę.

na drugi dzień drugi brzeg miasta. prawdziwie stare kamienice. spacer ząbkowską do fabryki wódek koneser, a tam labirynt budynków. znajdujemy w końcu to, czego szukałyśmy, czyli galerię klimy bocheńskiej, ostatni dzień wystawy portrety pamięciowe małogrzaty wielek-mandreli. pozytywnie nas zaskakuje, wybieramy obrazy, które powiesiłybyśmy w swoich salonach, gemma preferuje niebieskości, ja zieloności. niestety salonów do zawieszania obrazów jeszcze nie mamy. ale za to rozmawiamy z przesympatyczną panią w galerii, z którą rozmowa wybiega poza komentarz do obrazów i pozytywnie napędza nas na cały dzień.

w drodze powrotnej zwiedzamy podwórka na ząbkowskiej z kapliczkami matki boskiej. fotografujemy obdrapane drzwi.

i jedziemy dalej. na tarchomińskie blokowiska. urządzamy spacer nad wisłą, na placu budowy mostu północnego. chodzimy po piasku na praskiej plaży.

zabieram też gemmę do wilanowa. po zwiedzeniu pałacu i parku mówię, ‚chodź, pokażę ci cmentarz’. ten zaraz przy zajezdni. okazuje się on największym zaskoczeniem. zaskakują pomniki. tak samo nowe, jak i stare. zaskakują znicze. kwiaty na grobach. zaskakują puste tablice. to, że ludzie przygotowują się na śmierć.

12 myśli w temacie “odkrywanie miasta

  1. Po takiej rekomendacji muszę się przejść do Kordegardy;)

    Niedawno przejeżdżałam koło małego cmentarza na południu Polski – był tak „wystrojony”, że przypomniały mi się odpustowe kramy(:

    Polubienie

    1. a mi się właśnie podobają te ‚wystrojone’ cmentarze. uważam, że mają urok. nie znajdziesz tego nigdzie na świecie.

      kordegardę polecam, i kawę we wrzeniu jak najbardziej też :)

      Polubienie

  2. W Meksyku również cmentarze bywają b. kolorowe, w innym stylu, ale także rzucają się w oczy. Osobiście wolę cmentarną ascezę, bo dla mnie to miejsce do refleksji, wyciszenia się, a wszystkie te kolorowe „gadżety” nie sprzyjają temu.

    A Wrzenie lubię, b. przyjemne miejsce;)

    Polubienie

    1. dla mnie kolorowość cmentarza to takie oswajanie śmierci, którego mi we współczesnym świecie brakuje, i które, obawiam się, może niedługo przeminąć. być może dlatego mi się to tak podoba, bo czuję, że jest to zagrożona wymarciem tradycja?

      Polubienie

  3. Mnie się te gadżety kojarzą raczej z odpychaniem myśli o śmierci. Z tego, co czytałam na temat nowych „zwyczajów” związanych z 1 Listopada wynika, że komercja bierze górę nad duchem i istotą tego święta;(

    Polubienie

    1. masz rację, że wkrada się w to coraz więcej komercji, jak i z resztą w każdą dziedzinę naszego życia. przykre to i frustrujące. ja jednak choruję na idealizm. nieuleczalny. i myślę raczej o rozświetlonych cmentarzach po 1 listopada, o tym, że odwiedzamy groby na wielkanoc i na boże narodzenie. i myślę o zgarbionych staruszkach przychodzących te groby sprzątać, o rodzinach przemierzających wiele kilometrów, żeby się na groby, dalekiej nawet rodziny dostać, ogarnąć i postawić znicz.

      Polubienie

  4. Takie dbanie o groby i „ubieranie” ich w kolorowe lampki, kwiatki to, wydaje mi się, symboliczne dbanie o zmarłych, o ich pamięć, opieka nad ziemią, w której chowamy bliskich to jak opieka nad nimi. samymi. Kiedyś bardzo tego nie lubiłam, drażniła mnie odpustowość, puste krzatanie się, ale wiem, że to potrzeba serc bliskich, którzy pochowali swoją miłość. Jak za życia kupowało się im swetry, książki i smakołyki, tak po śmierci też chcemy o nich dbać, choćby w wymiarze symblicznym. Pamietacie tradcję Dziadów – wtedy nawet jedzenie szkowało sie duchom.

    Polubienie

  5. No właśnie – wolałabym już odprawianie Dziadów niż licytacje w myśl: bo nasz grób musi być najładniejszy, najbardziej okazały. A przez cały rok, oprócz święta – zielsko. Dla mnie pamięć o zmarłych nie wymaga ostentacyjności, podobnie jak inne cnoty;)

    Polubienie

  6. Mnie rowinież wydaje się, patrząc na to jak moja własna rodzina podchodzi do sprawy, że dekorowanie grobów to właśnie takie ‚dbanie o zmarłych’. U nas uchodzi za wstyd jeśli grób członka rodziny leży osamotniony, zarośnięty, nie ma na nim zapalonego światełka. Babcia zawsze się na mnie wydziera, że nie jeżdżę na grób prababci, nie odwiedzam jej, że nawet nie pojadę zapalić światełka, już o generalnym wysprzątaniu liści i szyszek nie mówiąc. Ja na to odpowiadam, że prababcia ma to już w nosie i komunikuje się ze mną za pośrednictwem srok które mi wysyła gdy mam doła, a szyszki zawsze lubiła bo to panieńskie nazwisko jej wnuczki. Ale pod tymi słowami tak naprawdę kryję żal, że nie jeżdżę. Bo kiedy patrzę na zarościęte groby angielskie, porosłe bluszczem i trawą, po któych tylko koty chodzą, memoriał Williama Blakea przy którym nikt nie stawia kwiatków (zresztą jakby kto zapalił znicza to by zaraz pewnie było że terrorysta) to naprawdę tęsknię za naszą polską tradycją i obiecuję sobie że następny raz na grób prababci pojadę z całą baterią szczotek, zmiotek i szufelek. I tak tego groba wezmę i wysprzątam że będzie najpiękniejszy na całym cmentarzu a babcia pęknie z dumy :)

    Polubienie

    1. no właśnie coś takiego miałam na myśli. my z mamą jeździmy na grób, daleko i dalekiej rodziny, ale gdyby nie my, to nikt o ten grób by nie dbał. kiedyś babcia zawsze sprzątała, na wiosnę, na lato, na każde święta był znicz. i to nie było po to, żeby pokazać jaki ładny ten grób jest, tylko dla pamięci. żeby im przykro nie było, że nikt nie pamięta, chociaż i bliższa rodzina by się znalazła. wizyta na grobie to jak wizyta u krewnych, znajomych i przyjaciół. i jak kejt napisała – tak jak za życia kupujemy bliskim podarki, tak po śmierci przynosimy im znicze i kwiaty. a że u niektórych za dużo w tym ostentacyjności? hm, za życia też jej nie brakuje, i ta mi chyba nieco bardziej przeszkadza.

      Polubienie

Dodaj komentarz