dlaczego nie czytam wstępów…

…i recenzji (większości).

kiedyś byłam bardzo ambitna, i przed przeczytaniem książki, zapoznawałam się ze wstępem, jeśli tylko takowy był. oczekując wprowadzenia do autora, epoki, ukazania tła, może jakiś ciekawostek, czegoś, czego nie znajdę w samej książce, najczęściej otrzymywałam po prostu streszczenie danej książki… pewien pan przeszedł samego siebie, kiedy we wstępie do portretu damy henry’ego jamesa streścił książkę tak dogłębnie, że naprawdę ciężko mi było utrzymać jakiekolwiek zainteresowanie lekturą, i mimo że książka jest świetnie (moim zdaniem) napisana, a ja byłam naprawdę entuzjastycznie do niej nastawiona, to dobrnęłam tylko do połowy. tak wiem, nie czyta się książek dla samej ‚akcji’, a przynajmniej pani od pozytywizmu tak mówiła, ale taki ‚wstęp’ może powinien się znaleźć raczej na końcu książki? i to samo, niestety, dotyczy zbyt wielu recenzji, które są ni mniej, ni więcej po prostu streszczeniami.

zniechęcona postanowiłam żadnych więcej wstępów nie czytać. co najwyżej mogę sobie do nich wrócić jak już lekturę skończę.

czasami jednak bywają wyjątki. czasami stary nawyk zwycięża, i zerkam na to, co jest napisane we wstępie, szczególnie, gdy po autora sięgam po raz pierwszy. i dzięki temu natrafiłam na po prostu wzorowy wstęp jonathana franzena do opowiadań alice munro runaway (po polsku wydane jako uciekinierka przez przesympatyczne wydawnictwo dwie siostry). franzen naprawdę się bardzo stara, żeby z tego, co jest w zbiorze opowiadań nie zdradzić, jeżeli przytacza jakieś opowiadanie, to z poprzednich książek munro. pisze z werwą i humorem, dlaczego alice munro wielką pisarką jest. przekonuje tak dobrze, że po przeczytaniu tych kilku stron mam większą ochotę sięgnąć po samego franzena niż po munro!

za mistrzostwo świata uważam również książki wydane przez włoskie wydawnictwo Einaudi w serii kieszonkowej (tascabili). z takimi książkami, które mieszczą się do kieszeni kojarzą nam się raczej tytuły literatury popularnej, ale włosi wydają tak klasykę i literaturę piękną. książki są ładnie wydane, w oszczędnie zaprojektowanych okładkach (to się raczej nie kojarzy z włochami, oszczędność środków wyrazu, prawda?) (najbardziej podobają mi się te z serii teatr i poezja, okładki są białe, na dole autor i tytuł, a u góry wypis tekstu, jak na przykład u dario fo), ale i układ tekstów w książce bardzo mi przypadł do gustu. najpierw jest wstęp, czasami bardzo krótki, na dwie strony i nie psujący czytelnikowi wcale przyjemności z czytania. dopiero po samym tekście mamy ‚krytykę’ dzieła lub autora. jest biografia autora/autorki, bibliografia, wybór prasy, esej – taki z prawdziwego zdarzenia, nie streszczający właśnie przeczytanej książki, tylko tekst, który powoduje, że książka na dłużej zostaje z czytelnikiem. czasami są wszystkie wyżej wymienione elementy, czasami tylko parę, pozostaje to jednak istotnym dodatkiem do lektury. i to przecież nie jest seria akademicka, tylko taka, która ma wieleset tytułów. książki, które naprawdę mieszczą się w kieszeni.

chciałabym, żeby więcej takich było. lektura jest sposobem na spotkanie się z ludźmi i ich poglądami i koncepcjami, czasami bardzo odległymi. warto, żeby panowie i panie piszący wstęp lub recenzję do tych światów nowych i odległych naprawdę wprowadzali, a nie szli na łatwiznę pisząc streszczenia.

a do portretu damy i tak wrócę!

9 myśli w temacie “dlaczego nie czytam wstępów…

  1. Czytanie wstępów ograniczam zazwyczaj do pierwszej strony, nawet po lekturze nie starcza mi na nie siły;) Zgadzam się, że powinny znaleźć się na końcu, jako że często zbyt wiele zdradzają i psują przyjemność czytania. Wyjątkiem jest np. dowcipny wstęp Eggersa do Heartbreaking Work of Staggering Genius i raczej należy go choćby przejrzeć, bo sugeruje, w jakim tonie jest jego powieść (której niestety jeszcze nie doczytałam;).
    Seria włoskich książeczek, które zalinkowałaś, jest boska! Szkoda, że w PL nie ma podobnych „szablonów”. Okazuje się, że nie trzeba umieszczać na okładce zdjęcia, żeby całość przyciągała uwagę. Z drugiej strony do romansów taka szata graficzna niezbyt pasuje, mogłyby się nie sprzedać;)

    Polubienie

  2. Zaczynam żałować, że nie znam włoskiego;) Na dodatek Modiglianiego b. lubię. Okładka w moim przypadku wzmaga lub obniża przyjemność czytania. Zaczęłam wspominaną już kiedyś A Fairly Honorouble Defeat z serii Vintage i czerwień reprodukcji http://www.vintage-books.co.uk/books/0099285339/iris-murdoch/a-fairly-honourable-defeat/ wpływa b. korzystnie na mój odbiór;)
    Jeszcze o wstępach – wczoraj wypożyczyłam stare wydanie „Rzeczy” Pereca z krótkim wstępem, który b. przystępnie objaśnia społ.-polit. tło ukazania się tej książeczki. Informacje b. przydatne.

    Polubienie

    1. ja również Modiglianiego bardzo lubię, dlatego wybrałam tę okładkę, widzę że dobrze trafiłam ;) dla mnie też jest ważne jak książka jest wydana, dosyć często oceniam je po okładce właśnie, czasami zapłacę nawet nieco więcej, żeby tylko mieć wydanie, które mi bardziej przypadło do gustu.
      też mam to wydanie A Fairly Honorouble Defeat :) mam nadzieję, że Ci się podoba? będę czekać na recenzję!

      Polubienie

  3. Chyba mamy podobne nawyki, przynajmniej niektóre;)
    Murdoch podoba mi się, bardzo! Jestem dopiero w 5. rozdziale, ale bawię się setnie;) Choćby tyradą Leonarda na początku właśnie 5. rozdziału – boska!

    Polubienie

    1. och, Leonard, to jest postać! tak, ta jego tyrada jest wspaniała ;)
      ta książka akurat jest pełna tego typu smaczków. jeszcze trochę Ci zostało, ale najlepsze przed Tobą! miłej lektury!

      Polubienie

  4. Pingback: Stoner | bezszmer

Dodaj komentarz