poszukiwania

Parę tygodni temu wybrałam się do Oksfordu z mocnym postanowieniem odszukania dwóch ostatnich domów, w których mieszkała Iris Murdoch. Wykazałam się jednak ogromnym brakiem jekiegolwiek zorganizowania i zapisałam tylko nazwy ulic, bez numeru domów. Smartfonowy internet był wyjątkowo bezradny i za nic nie chciał ujawnić dokładniejszego adresu. Dzielnie zeszłyśmy z Asią oksfordzkie Summertown, nie przerażały nas strugi deszczu, ani odległości do pokonania (z niezrozumiałej dziś przyczyny nie wróciłyśmy autobusem do centrum, tylko całą powrotną drogę też przeszłyśmy). Podchodziłyśmy do każdego domu na ulicy Hamilton i do każdego domu na ulicy Charlbury, ale skończyło się tylko na wścibskim zaglądaniu ludziom w okna, bo żaden z domów nie miał niebieskiej plakietki. Domów Iris oczywiście nie odnalazłyśmy. Z wyprawy powróciłam z poczuciem niespełnienia, tym większym, że gdy złapałam się za biografię Murdoch, książka sama otworzyła mi się na poszukiwanych adresach: 68 Hamilton Street i 30 Charlbury Road. Zapamiętam je nawet jeśli nie do końca życia, to przynajmniej do następnej wyprawdy do Oksfordu (mam nadzieję).

Na pocieszenie zatem odnalazłam londyński adres Iris, 5 Seahurst Place. Mieszkanie to pisarka dzieliła z wieloletnią przyjaciółką, Philippą Foot. Mieszkały tu zaraz po studiach, w czasie wojny, kiedy Iris pracowała w brytyjskim Skarbie Państwa. Mieszkanie pod tym adresem należy dziś do siostry Philippy, ale jak widać jest niezamieszkane:

5 Seahurst Place

I drzwi do mieszkania Iris:

seahurst place

Trochę brudne, nie?

Iris Murdoch i Philippa Foot pozostały w przyjaźni przez przeszło sześćdziesiąt lat. W sumie łączyło je coś więcej niż przyjaźń, miłość, najzwyklejsza, fizyczna, ale to nadeszło wiele lat później.

Znając życie prywatne Iris Murdoch można łatwo ulec pokusie i zacząć dopisywać interpretacje do jej książek. Właśnie jestem świeżo po ponownej lekturze The Sandcastle. Powieść tę pisarka zadedykowała swojemu mężowi, Johnemu Bayleyowi, a opowiada ona o małżeństwie, które jest ze sobą chyba tylko z przyzwyczajenia, albo dlatego, że takie wtedy były konwencje. Krytycy mówią, że jest to powieść dla gospodyń domowych, ale nie, nie taka, nie myślcie sobie, to był rok 1957, a książka kończy się wygraną codzienności małżeńskiego życia nad pokusami jakiejkolwiek zmiany. Iris rok przed wydaniem tej książki wyszła za mąż za Johna Bayleya, a ja nie potrafię przestać odczytywać tej powieści biograficznie, nie potrafię przestać zastanawiać się, co chciała, i komu, przekazać. Kogo chciała pocieszyć? Johna? Będę ciebie zdradzać, ale i wracać? Siebie? Że w małżeństwie, w stałości, jest jakaś wartość? Zastanawiam się jednak, czy w tym przypadku mam w ogóle prawo do takich interpretacji? Czy nie popełniam jakiegoś nadużycia? Przecież sama Murdoch często podkreślała to, jak mało jej powieści mają wspólnego z jej życiem, ciągle powtarzała, że nie czerpie ze swoich doświadczeń. I co z tego, że jej postacie są tak samo pełne emocji jak ona. Czy nie powinnam traktować jej osobno, podchodzić do niej inaczej niż podchodzimy do Virginii Woolf, której biografia ściśle wiąże się z tym, co i jak pisała, przy interpratacji której trzeba wiedzieć, że w czasie pisania Orlando miała romans z Vitą Sackville-West, i kim obie kobiety dla siebie były. Bo przecież cienka jest granica pomiędzy zainteresowaniem i uwielbieniem dla autorki a nadinterpretacją.

5 myśli w temacie “poszukiwania

  1. Życiorys Murodch znam pobieżnie, ale nie porównywałabym jej z głównym bohaterem The Sandcastle – on był taki nijaki! W przeciwieństwie do żony, która okazała się sprytną niewiastą.;) Wolę myśleć, że to był ogólny pogląd na instytucję małżeństwa. I tak sobie myślę: 60 lat minęło, a w kwestii zdrady małżeńskiej nic się nie zmieniło.
    Czy widoczne na zdjęciu drzwi to drzwi kuchenne/tylne? Bo chyba nie frontowe?

    Polubienie

    1. Porównywać z głównym bohaterem The Sandcastle też bym jej nie porównywała, myślałam raczej o stagnacji małżeńskiej – czy czegoś podobnego spodziewała się po swoim związku z Bayleyem? On już lepiej by jako Mor pasował ;) A żona Mora – hm, w stosunku do niej miałam mieszane uczucia! Jak czytałam książkę za pierwszym razem, na początku ją lubiłam, później nie, teraz za dugim – na początku nie znosiłam, później jednak wolałam ją od nijakiego Mora.
      A widoczne na zdjęciu drzwi to drzwi frontowe. A tak! Bo to bardzo mała uliczka jest ;)

      Polubienie

      1. Tak, żona budzi rozmaite emocje, ale przynajmniej jest wyrazista.;) Wydaje mi się, że w latach 50-tych małżeństwom częściej groziła stagnacja niż obecnie, nie było tyle możliwości na samorealizację. Dla niektórych to przekleństwo, dla innych – opoka.;(
        W powieści zaskoczyło mnie, że panna plastyczka w ogóle zainteresowała się Morem – w sumie niewiele miał jej do zaoferowania…

        Polubienie

      2. Musiała się czuć bardzo samotnie, tylko takie wytłumaczenie znajduję.
        Chociaż ja osobiście to bym wybrała nauczyciela plastyki, na pewno ciekawszy ;)

        Polubienie

Dodaj komentarz