nasze dni wczorajsze

W Natalii Ginzburg zakochałam się od pierwszej książki, ba! od pierwszej kartki! Nie będę się kłócić, że jest najlepszą włoską autorką, bo mogłabym ją porównać z zaledwie garstką autorów, ale na pewno jest moją ulubioną (tak, cenię ją bardziej od Ferrante), a kiedy ją czytam, angażuję się całą sobą. Wiem wtedy, że mam doczynienia z dobrą literaturą, przemyślaną, napisaną przez kogoś, kto czuje i ma coś do powiedzenia. Wybiórczość rynku wydawniczego (tak w ogóle) napawa mnie więc smutkiem, bo do niedawna po polsku z jej książek przez Czytelnika wydana była tylko Drogi Michele (w serii KIK, dostępna za grosze na allegro), jedna z ostatnich powieści Giznburg .

Do niedawna, bo mniej więcej rok temu na blogu czytam oglądam odkryłam, że Austeria wydała Nasze dni wczorajsze, w tłumaczeniu Aliny Pawłowskiej-Zampino. Jaka była moja z tego radość! (Pomimo tego, że tłumaczka przez 15 lat szukała wydawcy dla swojej książki, bo to jednak smutne jest). W pierwszej chwili wydawało mi się też, że tę książkę już czytałam, ale po sprawdzeniu domowej biblioteczki odkryłam, że jednak się pomyliłam, że jednak nie. I dzisiaj mnie ta pomyłka całkiem cieszy, bo właśnie skończyłam lekturę powieści, która to dostarczyła mi masy czytelniczych przyjemności, i która to obudziła we mnie ochotę na więcej Natalii Ginzburg.

Nasze dni wczorajsze to opowieść o utracie niewinności. Zaczyna się jak baśń, na co zwraca uwagę Giacomo Magrini we wstępie do książki (który przeczytałam jako posłowie, jak zwykle, i z dobrym skutkiem dla mnie, bo we wstępie wymienione są wszystkie ważniejsze wydarzenia): tak jak w baśniach dzieci pozostawiano samym sobie w wielkim, ciemnym lesie, tak w tej powieści dzieci (Ippolito, Concettina, Giustino i Anna) są pozostawione samym sobie, w świecie z którego ciemności nie zdają sobie jeszcze sprawy, bo do wybuchu wojny pozostało jeszcze parę lat, a marzenia o rewolucji… no cóż, pozostają tylko dziecięcymi marzeniami.

Poznajemy naszych bohaterów jak jeszcze mieszkają z ojcem, byłym adwokatem spisującym swoje wspomnienia, i panią Marią, damą do towarzystwa ich zmarłej babki. Kiedy ojciec umiera, zostają z samą panią Marią i w międzyczasie zaprzyjaźniają się z rodzeństwem z domu naprzeciwko i z Danilem, rewolucjonistą. Jest jeszcze Cenzo Rena, wydaje się jedyny bohater książki, który na swój specyficzny sposób ma kontakt z rzeczywistością. A jednak, i on, jak się okazuje, miał swoją niewinność, którą traci.

Tłem do wydarzeń powieści jest włoski faszyzm i później II wojna światowa, i pomimo tego że jest to wojna odległa, zbiera ona swoje żniwo również wśród bohaterów Naszych dni wczorajszych. Naprawdę, nie będę więcej pisać o wątkach powieści, bo trochę się boję, że nie oddam ich odpowiednio, a trochę nie chcę odbierać potencjalnym czytelnikom przyjemności z czytania. Bo przyjemność w tej lekturze wydaje mi się gwarantowana. Narracja też jest specyficzna, prowadzona prostym językiem, jakby skierowana do dziecka, co właśnie wywołało u mnie skojarzenia z baśnią. Kiedy czytałam, miałam chwilami wrażenie, że ktoś mi tę opowieść snuje na głos. Snucie też wydaje mi się bardzo odpowiednim słowem, bo historia jest bardzo płynna, rozsnuwa się, rozwija jak kłębek włóczki. Chociaż sama autorka porównuje opowiedzianą historię do ścisło zrobionego swetra, przez którego nie przechodzi żadne światło. Można powiedzieć i tak, bo narracja naprawdę poprowadzona jest doskonale, dopracowana jest do ostatniego szczegółu.

Nasze dni wczorajsze chwytają za gardło, kilka razy podczas lektury łzy podeszły mi do oczu, i tak, wiem, że brzmi to sentymentalnie, ale ta powieść wzrusza. Natalia Ginzburg była tłumaczką Prousta, i to też da się odczuć w jej książkach. Ostatnie zdania tej powieści przywołują Czas odnaleziony Prousta: obraz Anny, która po latach nieobecności przyjechała do rodzinnego miasta, i odnajduje w nim swoje rodzeństwo i przyjaciół, wszyscy zmienieni, starsi, inni, przywołuje obraz Marcela na koncercie u księżnej de Guermantes.

Nasze dni wczorajsze

Nie muszę chyba dodawać, że wszystkich wszystkich zachęcam do lektury? Na stronie wydawnictwa dostępny jest fragment, tutaj.

27 myśli w temacie “nasze dni wczorajsze

  1. zachęciłas mnie bardzo podobnie z resztą jak do Ferrante, która gdzieś tam miałam na oku ale odkładałam za bliżej nieokreślone później … chyba pójde na zakupy:-)

    Polubienie

  2. Jakie to przykre, że tłumaczka aż przez kilkanaście lat szukała wydawcy dla książki! Czasami słyszę o takich przypadkach, że tłumacz przetłumaczy jakąś wartościową książkę, docenianą na całym świecie, chce ją wydać w Polsce… i nic, nie ma chętnych. Za to do wydania jakiegoś miernego kryminału chętny zawsze się znajdzie.
    Bardzo mnie zachęciłaś do czytania książek Natalii Ginzburg.

    Polubienie

    1. tak, smutne to. w ogóle dobór tłumaczonych książek wydaje mi się dosyć przypadkowy. poza tym głównie tłumaczy się z angielskiego, a tłumaczenia z innych języków, poza skandynawskimi kryminałami, wydają się szczątkowe.
      cieszę się, że zachęciłam :) naprawdę jest to cudowna książka!

      Polubienie

  3. U nas generalnie poza Eco, Calvino i może Moravią mało się wydaje włoskich pisarzy. Zadziwiająco mało. A jeśli chodzi o „zakochanie”, to ja Patrycjo mam/miałem podobnie z tym ostatnim.

    Swoją drogą, bardzo przyjemna okładka. A z wydawaniem Ginzburg poprawi się jak tylko zaczną w internetach częściej o niej pisać :) – tak jak było ze wspomnianą tutaj Ferrante, a wcześniej z Szabo.

    Polubienie

    1. czytałam kiedyś „Pogardę” Moravii, podobała mi się. mam jeszcze jego „Opowiadania rzymskie”, więc pewnie do tego autora jeszcze wrócę.
      okładka przyjemna, Włosi umieją wydawać książki :)
      Austeria wydaje teraz całego Josepha Rotha, plus dzieła krytyczne. fajnie by było, gdyby zdecydowali się na takie wydanie Ginzburg, chociaż szanse są chyba małe. szkoda.

      Polubienie

      1. Widziałem właśnie, nie wiem jak wewnątrz, ale Roth ma szczęście do takiej oprawy, choć czytelników pewnie niewielu znajdzie. Szanse są na pojedyncze wydania, bo wydawanie „dzieł wszystkich” „autorów z drugiej ligi” to chwilowo zapomniana praktyka na naszym rynku.

        Moravia nie pisał nad wyraz dużo, ale za to równo. Przemawia do mnie – i to bardzo, że czasami na świeżo po lekturze żałuję, że nie mam talentu do nauki języków ;)

        Polubienie

      2. Nawet gdyby się ktoś pokusił o wydanie kilku tylko tytułów to byłoby miło :)
        Na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że nie ma czegoś takiego jak talent do języków! Daj sobie dwa lata i gwarantuję, że będziesz mógł czytać Moravię w orginale ;)

        Polubienie

  4. Zazdroszczę Ci znajomości włoskiego. Mam koleżankę w pracy, która z racji studiów na italianistyce podrzuca mi coraz ciekawsze nazwiska włoskich autorów i tylko rozbudza czytelniczy apetyt.;) Niektórzy są tłumaczeni, niestety nie przebijają się – chyba wydawcy nie wierzą zbytnio w lit. włoską.;(

    Polubienie

    1. Te nietłumaczone książki to dla mnie główna motywacja do nauki języka. A jak już ukaże się coś ciekawego, dobrego, to będzie w tak mało zachęcających okładkach jak Ferrante, albo jak „Accabadora” Micheli Murgii (po którą to zamierzam wkrótce sięgnąć).

      Polubienie

      1. Natknęłaś się może na Ammanitiego? Koleżanka b. go polecała (zwłaszcza „Nie boję się”), ale po „Zabiorę Cię ze sobą” jeszcze się do niego nie przekonałam.;)

        Polubienie

      2. Natknęłam się ;) Ale mnie zupełnie do niego nie ciągnie, to chyba taki popularny autor z naciskiem na popularny, więc nie spodziewam się po nim jakości. Mam z nim tak jak z Simonettą Agnelo Hornby, której w sumie tylko jedna książka mnie ciekawi, „Kropla oliwy”, o dzieciństwie na Sycylii.

        Polubienie

    1. No właśnie! Ja bym na nią w ogóle nie zwróciła uwagi, gdyby o książce nie wspomniał kiedyś Jacek Dehnel na swoim profilu na fb, i gdybym nie wiedziała, że dostała Premio Strega. Przy czym wydając tę książkę właśnie w takiej okładce, wydawnictwo samo sobie strzela w stopę, bo czytelnicy zachęceni „ładną okładką” czują się potem zawiedzeni (wystarczy popatrzeć na komentarze na LC).

      Polubienie

      1. Ammaniti też dostał Premio Strega.;) Przejrzałam innych niedawnych laureatów, którzy byli u nas wydawani i przyznam, że poza Veronesim szału u mnie nie wzbudzali (Mazzantini, Giordano, Mazzucco).;(

        Polubienie

      2. No tak, faktycznie;)
        Przeglądałam kiedyś książki Mazzantini i Mazzucco i mnie też jakoś te autorki nie zachęcały. Szkoda, ze Giordano Cię nie porwał, bot jego akurat chciałabym przeczytać!

        Polubienie

  5. Giordano podobał mi się podczas i tuż po skończeniu, ale pamięć o tej powieści zbyt szybko uleciała z głowy. Co innego „Spokojny chaos”, choć tu film też zrobił swoje.;)

    Polubienie

    1. Acha, to nie jest tak źle ;)
      Veronesi ‚jest na mojej liście’ od czasu Twojego wpisu. cały czas o nim pamiętam, szczególnie że i film zrobił na mnie spore wrażenie!

      Polubienie

  6. Pani Patrycjo,
    Jestem tłumaczką Naszych dni wczorajszych, domyśla się więc Pani, jak bardzo mnie ucieszyła Pani entuzjastyczna recenzja tej powieści.
    Tak się składa, że tłumaczyłam też pierwszy tom tetralogii Ferrante, ten o którym p.Cieślik tak niepochlebnie się wyraził w dwutygodniku. Ostrzegała Pani komentatorów wpisu przed bezkrytycznym czytaniem tej książki, a ja chciałam ostrzec przed bezkrytycznym czytaniem krytyków.
    Oto moja korespondencja z p.Cieślikiem w sprawie jego opinii o polskim przekładzie Genialnej przyjaciółki:
    Szanowny Panie,
    Jestem tą wywołaną przez Pana do tablicy, albo raczej – postawioną do kąta za niekompetencję – tłumaczką pierwszego tomu tetralogii Eleny Ferrante.
    Będę Panu bardzo wdzięczna, jeżeli wskaże mi pan przynajmniej kilka błędów ortograficznych i wygibasów składniowych, które zauważył Pan w moim przekładzie. Dzięki temu uda mi się być może uniknąć ich w przyszłości. Bo jednak, pomimo wszystko, mam nadzieję kontynuować pracę tłumacza literatury. Mam już na koncie spory dorobek (ok.15 pozycji wydanych m.in. przez oficyny, do których ma Pan tak duże zaufanie: WAB, Znak i Czytelnik – w tym jedna w wysoko ocenionej przez Pana serii Nike) i parę nagród literackich za tłumaczenia, co pozwalało mi dotąd żyć w złudnym być może przekonaniu, że jakoś sobie radzę z tą pracą.
    Chętnie zapoznam się z listą błędów i mielizn, na jakie natknął się Pan w trakcie lektury Genialnej przyjaciółki. Może nawet – kto wie? – uda mi się z niektórych zarzutów wybronić? Na przykład porównując z oryginałem. Spodziewam się, że sam Pan to zrobił, bo jakże inaczej można oceniać przekład? Ale może coś panu jednak umknęło. Łączę wyrazy szacunku
    Alina Pawłowska-Zampino
    P.S. Absolutnie podzielam Pańskie pretensje do niektórych wydawnictw, że poganiają tłumaczy. Właśnie dlatego zrezygnowała z tłumaczenia II tomu tetralogii E.Ferrante – bo zaproponowano mi zbyt krótki termin.

    Pani Alino,
    oddałem swoje egzemplarze wszystkich trzech tomów koledze z Krytyki Politycznej. Mają mi przesłać jeszcze raz egzemplarze z Sonii Dragi (choć są na mnie, zdaje się, nieco obrażeni). Jak tylko dostanę, to obiecuję w wolnej chwili siąść nad pierwszym tomem. Przykro mi, że w Panią trafiłem. Domyślam się, że to może nie być Pani wina i zapewne dostała Pani rykoszetem z powodu wydawnictwa. Mnie też zdarzyło się za przekład raz oberwać, wiem, jakie to nieprzyjemne. Zapewne i tak nie będzie Pani do mnie nadmiernie przychylnie nastawiona. Proszę dać znać, czy mam się takiej lektury podjąć. I bardzo proszę o chwilę – być może dłuższą – cierpliwości. Pozdrawiam raz jeszcze
    Krzysztof

    Szanowny Panie,
    Tak, poproszę Pana jednak, żeby w wolnej chwili przejrzał Pan jeszcze raz pierwszy tom i zweryfikował swoje zarzuty. Możliwe, że nie ma Pan już oryginalnej wersji Amica geniale, mogę postarać się o pdf albo pożyczyć Panu mój egzemplarz.
    Bardzo mi się nie podoba, że zwala Pan teraz winę na wydawnictwo i redakcję. Jeżeli miał Pan jakieś doświadczenie z przekładem, powinien Pan wiedzieć, że tłumacz musi się zgodzić na każdą ingerencję redaktora, więc ponosi pełną odpowiedzialność za wszelkie usterki.
    Poza tym redaktorka, z którą pracowałam nad adiustacją Genialnej przyjaciółki jest kompetentną profesjonalistką i włada świetną polszczyzną.
    Zamierzam powiadomić ją o Pańskich zarzutach (jeżeli ich jeszcze nie zna), żeby też mogła się bronić. Życzę owocnej pracy
    Alina Pawłowska-Zampino
    P.S. Co znaczy zdanie: zapewne dostała Pani rykoszetem z powodu wydawnictwa?

    Jak zapowiedziałam p. Cieślikowi, powiadomiłam Wyd. Sonia Draga o jego zarzutach pod ich adresem. Oto odpowiedź:
    Szanowna Pani Alino,
    Zapoznaliśmy się już z tym tekstem i dzwoniliśmy do tego Pana. Pokrętnie się bronił również w rozmowie z nami. Wysyłamy mu wszystkie trzy tomy, niech nam dokładnie wskaże te wszystkie nieścisłości i błędy, o których mówi.
    Naprawdę, może czasami zdarza nam się wydać coś bardzo niefortunnie, ale nie damy złego słowa powiedzieć na Ferrante i tłumaczenia jej książek!!!
    Będziemy Panią informować jak wygląda sytuacja i gratulujemy doskonałego tłumaczenia.
    Pozdrawiamy, Wydawnictwo

    Odczekałam parę tygodni, ale p. Cieślik nie odpisał na mój list. Napisałam więc jeszcze raz:
    Szanowny Panie,
    Zaczynam wątpić, czy doczekam się obiecanej listy przynajmniej dwudziestu „błędów ortograficznych i wygibasów stylistycznych”. A przecież ich wypunktowanie nie powinno być trudne w przekładzie, który – jak Pan to określił – kuleje, wykonanym przez kogoś, kto – i znów Pańskie słowa – równie dobrze mógłby sprzedawać marchewkę.
    A może będzie Panu łatwiej po prostu przyznać, że popełnił Pan błąd i zamieścić na łamach dwutygodnika.com stosowne sprostowanie czy nawet przeprosiny za zniesławienie? Zresztą Pan na pewno wie najlepiej co i jak powinien zrobić.
    Jestem pewna, że wydawnictwo Sonia Draga też doceniłoby taki gest.

    Oczywiście, ten list także pozostał bez reakcji

    Trochę długi ten mój wpis, ale bardzo zależało mi na tym, żeby ktoś tak żywo zainteresowany włoską literaturą jak Pani podszedł bez uprzedzeń do lektury tetralogii Ferrante. Bywa ze nasze uprzedzenia rodzą się pod wpływem zarzutów, które powstaja z różnych przyczyn, nie zawsze merytorycznych
    Wracając do Ginzburg – 15 lat temu przetłumaczyłam jeszcze jedną jej powieść: La citta e la casa i wciąż jeszcze, bezskutecznie szukam dla niej wydawcy. Nasze dni wczorajsze miały więcej szczęścia
    Alina

    Polubienie

    1. Pani Alino,
      dziękuje bardzo za komentarz!
      Ma Pani rację, nie powinnam była podejść tak bezkrytycznie do opinii pana Cieślika, szczególnie że sama polskiej wersji nie czytałam, a tetralogię znam z wersji angielskiej, więc po prostu wstyd tak powtarzać czyjąś opinię, za co bardzo przepraszam. Dopiero kilka dni temu zauważyłam, że to Pani właśnie przetłumaczyła pierwszy tom Ferrante i przyznam że mnie to zastanowiło.
      Ferrante jestem zachwycona, i planuję przeczytać ją ponownie, tym razem po włosku. Do polskiej wersji pierwszego tomu też będę miała dostęp (sprezentowałam siostrze, była podobnie zachwycona lekturą, ale na pewno pożyczy), więc latem przy wizycie w domu spojrzę na obie wersje i porównam. Chętnie też napiszę o wyniku tego porównania, planowałam zresztą wspomnieć jeszcze kiedyś tutaj o Ferrante, więc będzie okazja.

      Szkoda, że Austeria nie zdecydowała się wydać drugiej książki Ginzburg; szczerze powiedziawszy miałam nadzieję, że wydanie „Naszych dni wczorajszych” może być do tego dobrą okazją. Wielka szkoda! Mam jednak nadzieję, że uda się Pani znaleźć wydawcę i dla drugiego tytułu, i może tym razem udałoby się książkę wypromować. Będę trzymać kciuki!

      Polubienie

  7. Dopiero teraz przeczytałam komentarz tłumaczki. Zachowanie tego krytyka jest według mnie niedopuszczalne. Jeśli się komuś zarzuca, że popełnił błędy, trzeba ich wypisać przynajmniej kilka, by czytelnik mógł zobaczyć, czy to na pewno błędy, bo przecież często bywa tak, że recenzent słabo zna język polski lub czytał książkę niedokładnie. Niech zgadnę: pewnie nie przeprosił tłumaczki?

    Polubienie

Dodaj odpowiedź do czytankianki Anuluj pisanie odpowiedzi