po co kupuję książki?

Nigdy wcześniej nie zadawałam sobie tego pytania. Bo czy wszystko musi być po coś? Odkąd zaczęłam mieć swoje pieniąde, po prostu kupowałam i wypełniałam książkami kolejne półki; nie ważne było jak mało tych pieniędzy było, zawsze musiało starczyć i na jedzenie, i na książkę. Może nigdy nie zdarzyło mi się niedojadać z powodu kupionej książki, bo zawsze sobie jakoś radziłam; chociaż myślę, że były miesiące, w których zdarzyło mi się zjeść więcej kanapek niż ciepłych obiadów, bo przecholowałam z ilością kupionych książek, ale dużej szkody przy tym nie było.

Nigdy też nie przejmowałam się tym, że kupuję więcej niż czytam, bo zawsze towarzyszył mi strach, że zabraknie mi książek do czytania. Strach irracjonalny, bo przecież wiem, że nie zdążę przeczytać wszystkich książek, które bym chciała. Wiem również, że nawet jakby mnie zamknięto w domu na pół roku, ba! nawet na rok, i nie robiłabym nic innego poza czytaniem, to pewnie nie przerobiłabym wszystkich książek, które mam, a są nieprzeczytane.

Nigdy też nie przejmowałam się tym, że kupuję książki dla samej przyjemności wypełniania nimi półek, chociaż może i jest to płytka przyjemność posiadania. Myślałam o sobie jak o kolekcjonerze, co zamiast obrazów, kolekcjonuje książki i zapełnia nimi ściany. Cóż, książka jest przedmiotem; konkretny egzemplarz niesie ze sobą nie tylko treść, nie tylko swoją opowieść, ale też przypomina konkretny moment mojego życia. Chociaż wydaje się to trudne, bo mam naprawdę setki książek, to dokładnie pamiętam skąd większość z nich mam, którą gdzie kupiłam, co mną motywowało przy zakupie, w jakich okolicznościach ją przeczytałam, od kogo dostałam. A co najważniejsze, pamiętam, co przy ich kupowaniu czułam, jakie miałam pragnienia i nadzieje. Pamiętam jak po skończonej pracy w księgarni jechałam w windzie z ogromnym zielonym tomem dzienników Sylvi Plath, pamiętam żarty z kolegami i jak bardzo się wtedy cieszyłam, że coś tak fajnego udało mi się zdobyć! Pamiętam jak koleżnka podrzucała mi recenzenckie egzemplarze Žižka, w tym samym okresie skupywałam Theodora Adorno i innych filozofów, święcie przekonana, że to kiedyś przeczytam. Dzięki temu mam całą półkę książek, w których przebrnęłam jedynie przez wstęp. Ale stoją, czekają na swój czas.

Im więcej jednak tych książek mam, tym częściej znajduję wśród nich takie, których nigdy nie przeczytam, i wiem to już teraz na pewno, bo straciłam nimi zainteresowanie. Są wśród nich też takie, do których nigdy nie wrócę, nawet się nie łudzę, bo po prostu nie chcę, ich lektura mnie rozczarowała, albo interesują mnie teraz nieco inne rzeczy. Więc kiedy tego lata naprawdę zaczęło mi brakować miejsca na kolejne książki, i kiedy uświadomiłam sobie, że przez ostatnie trzy lata liczba moich książek się podwoiła, bo po raz pierwszy w życiu nie musiałam się ograniczać i kupowałam niemalże wszystko, co chciałam (a trzy lata temu miałam siedemnaście kartonów z książkami, to ile mam ich teraz?), to zaczęłam się zastanawiać: po co kupuję książki? Zaczęłam kupować ich nieco mniej, co z kolei sprawiło, że kupowanie kolejnych książek zaczęło mi sprawiać więcej przyjemności. Być może już się wystarczająco zachłysnęłam możliwością posiadania książek, a być może wyrabia mi się gust literacki, ale podchodzę bardziej krytycznie do zakupów w księgarniach.

Mam ochotę wrócić do robienia list: kiedyś, gdy nie mogłam od razu kupić sobie wszystkich książek, co chciałm, robiłam listy, i często odkrywałam, że książek zapisanych kilka miesięcy temu już nie chcę. Być może dlatego, książki kupione przed kilkoma laty mają dla mnie więcej znaczenia, i mniej jest wśród nich tych, których wiem, że nie przeczytam? Tylko szkoda mi takich momentów, w których przy lekturze książki Diany Athil Stet, którą kupiłam właśnie gdzieś spontanicznie w antykwariacie, i w której Athil wspomina autorów, z którymi współpracowała, i natrafiam na zachwyty nad książką Briana Moore’a The Lonely Passion of Judith Hearne i mogę po tę książkę zaraz sięgnąć, gdyż leży tuż obok, na półce, kupiona spontanicznie, pod wpływem notki Czytanki Anki, parę lat temu.

I dochodzę do wniosku, że to może właśnie dla takich sytuacji kupuję książki? A o tym, co zrobię, jak się spakuję, kiedy przyjdzie mi się przeprowadzić, pomyślę… kiedy przyjdzie mi się przeprowadzić!

 półka

9 myśli w temacie “po co kupuję książki?

  1. Alleluja! Dobrze Cię znowu czytać.;)
    Zgadza się, ja także lubię mieć książki (papierowe) właśnie ze względu na możliwość natychmiastowego sprawdzenia czegoś. Ebooki nie dają się niestety tak wygodnie przeszukiwać.
    Poza tym często są szansą na obcowanie z ładnym przedmiotem, a estetyka jest przecież ważna w życiu człowieka.;) Są także czasem – jak piszesz – wspomnieniem miłych chwil, albo wręcz przeciwnie (po „Wilku stepowym” miałam mały dołek;)).
    Z perspektywy czasu wiem, że „The Lonely Passion…” jest absolutnie warta lektury, kilka dni temu znowu mi się przypomniała.;)

    Polubienie

    1. Miło mi :) Zmiana pracy wymusiła zmianę trybu życia: już nie da się czytać blogów w pracy, a tym bardziej pisać! Ale może w końcu wyrobię sobie nawyk pisania w domu!
      Mam nadzieję przed końcem roku przeczytać właśnie „The Lonely Passion…”, skoro Athil mi o niej przypomniała, to chyba jakiś znak :)

      Polubienie

  2. Dla takich właśnie chwil :) Ja kupuję, żeby móc sobie podejść do regału i wyciągnąć książkę o, dajmy na to, życiu na Grenlandii w dziewiętnastym wieku, kiedy mnie najdzie ochota. Po prostu uważam, że biblioteka ma wartość sama w sobie, i nic nie szkodzi, że nie wszystkie te książki przeczytam.

    Polubienie

  3. Jakbyś mi do głowy zaglądała.. Naprawdę.
    Najpierw kupowałam, bo tak, bo mogłam, bo nareszcie jakieś swoje pieniądze i możliwość kupowania. Potem bo jakiś taki głód i nienasycenie. Teraz, gdy mam już dużą, naprawdę dużą bibliotekę, odkrywam to samo – są rzeczy, po które pewnie już nie sięgnę, są tytuły jednorazowe i te powoli zaczęłam oddawać. Ale jeszcze mam w sobie tę radość, że jest tyle do przeczytania, a ja mam to wszystko pod ręką! Czasami gdy myślę o głodowej emeryturze (jeśli w ogóle), jaka mnie czeka, to tak naprawdę liczę na to, że nadal będę miała tak bogatą bibliotekę i oby tylko wzrok dopisywał :) dlatego nadal kupuję, choć jest to już zdecydowanie bardziej wyważone.

    Polubienie

    1. :D
      tak, głodowa emerytura to jest bardzo dobry argument za kupowaniem książek, trzeba robić zapasy! kto wie, ile książki będą kosztowały za te kilkadziesiąt lat, co się stanie z bibiliotekami? mam nadzieję, że nie znikną, ale jak stare powiedzenie mówi: przezorny zawsze ubezpieczony! ;)

      Polubienie

Dodaj komentarz