przygody z krótką formą

Kilka tygodni temu, czekając na spóźnioną znajomą, zabijałam czas w anytkwariacie. Taki sposób zabijania czasu sprawił, że stałam się bogatsza o dwie książki, pomimo postanowienia noworocznego (tak, jeszcze o swoich noworocznych postanowieniach pamiętam). Obwiniam o to swoją znajomą oczywiście.

Jedną z tych książek były opowiadania Kingsley’a Amisa, a że spóźnienie koleżanki się przeciągało, przysiadłam sobie i zaczęłam się tym opowiadaniom przyglądać. Wbrew zwyczajowi zabrałam się za czytanie wstępu, który mnie wyjątkowo wciągnął już od pierwszych zdań. Nic dziwnego, bo, jak się okazało, wstęp ten napisała Rachel Cusk, do której mam ogromną słabość. Szczęśliwie Cusk nie streszczała zawartych w książce opowiadań, zwięźle za to zastanowiła się nad pozycją Amisa starszego we współczesnym świecie, nad siłą jego opowiadań. Bardzo mi ten wstęp przypomniał wstęp Franzena do opowiadań Munro. Ale Cusk powiedziała jeszcze jedną ważną dla mnie rzecz, że Amis właściwie stronił od krótkiej formy, że obawiał się, że zostanie posądzony o ‚literackie lenistwo’. Pisanie opowiadań, publikowane najczęściej w magazynch literackich wiązało się z określonym z góry honorarium, na które nie ma wpływu opinia czytelnika, czyli sprzedaż książek. Wystarczyło dostarczyć określoną liczbę słów. A Amis widział pracę pisarza nie jako fanaberię, nie jako coś, co przychodzi z łatwością, ale zawód, profesję, ciężką pracę, coś, nad czym dziennie spędza się wiele godzin i wkłada się masę wysiłku. W pisanie opowiadań wkładał tyle samo pracy co w pisanie powieści, więc też i pisał je rzadko. Dzięki temu jednak w jego opowiadaniach czytelnik odnajdzie tę samą jakość co w jego dłuższej prozie, przekonuje nas Rachel Cusk.

Podejście Kinglsey’a Amisa do krótkiej narracji przypomniało mi się w zeszłym tygodniu, kiedy czytałam krótkie opowiadania Antoniego Libery. Od czasu lektury Madame, jeszcze na studiach, kiedy to czytałam tę książkę pod ławką na zajęciach z językoznastwa, czekałam na kolejną powieść Libery. Trochę się naczekałam, i to po to, żeby po latach dostać niewiele ponad sto stron, zaledwie trzy krótkie historie. Ale to nie długość tych opowiadań była najbardziej rozczarowująca. Żadne z nich nie obroniło się, moim zdaniem, jako odrębna całość. Żadne nie dało mi czytelniczej satysfakcji, spełnienia, tak jak dają mi opowiadania Alice Munro czy Lorrie Moore. Nawet opowiadanie o Żoliborzu i moich ukochanych miejscach nie było w stanie mnie poruszyć.

Jasne, po przeczytaniu Alice Munro, chcemy więcej, ale chcemy więcej tego samego, tak jak chcemy drugiej porcji bardzo smacznego ciasta. Nigdy nie miałam jednak wrażenia, że zabrakło tam kluczowego składnika. W ogóle jakiegokolwiek składnika. Nawet czytając opowiadania Lydii Davis (a niektóre z nich nie wychodzą poza jedną stronę) nie czuję takiego niespełnienia. Poczułam się za to tak, jak kilka lat temu, kiedy sięgnęłam po świeżo wydane opowiadania mojego wtedy ulubionego pisarza, Pawła Huelle, zebrane w tomie Opowieści chłodnego morza. Pierwsze opowiadanie ze zbioru wywołało we mnie zachwyt podobny temu towarzyszącemu Opowiadaniom na czas przeprowadzki. Jednak z każdą kolejną opowieścią moje rozczarowanie rosło. Okazało się, że pierwsze z opowiadań zostało napisane sporo wcześniej od pozostałych. Zaczęłam się zastanawiać po co w ogóe została napisana reszta. I czy, jeśli te opowiadania przysłał do wydawnictwa debiutant, czy też zostałyby wydane? To z tego czytelniczego doświadczenia wzięło się moje przekonanie, że nie lubię opowiadań, przełamane dopiero przez prozę Alice Munro.

Zastanawiam się teraz czemu pisarze sięgają po krótką formę. Czasami może ona być przyczynkiem do powieści, tak jak w przypadku A. M. Homes i jej May We Be Forgiven, które najpierw ukazało się w „Grancie” w formie opowiadania. Czasami jest ona pełnoprawną formą literacką, skończoną całością, która właśnie w takiej krótkiej postaci sprawia najwięcej przyjemności. Ale dosyć często krótka forma wydaje mi się właśnie wynikiem lenistwa. Używając jej pisarz może chce się przypomnieć czytelnikowi, może musi opłacić rachunki, a może faktycznie czuje potrzebę wypowiedzi? Gdyby jednak okazał się odrobiną krytycyzmu, takiego Amisowego poważnego podejścia do bycia pisarzem, być może ta krótka forma zyskałaby więcej zwolenników. Doskonałym przykładem jest Alice Munro, która trafiała na listy bestsellerów zanim jeszcze dostała Nobla.

opowiadania

10 myśli w temacie “przygody z krótką formą

  1. Za krótką forma nie przepadam choć pamiętam jak kiedyś taki stary zbiór opowiadań amerykańskich pt 24 godziny z życia kobiety mnie zachwycił. W przeciwieństwie do Munro ;)

    Polubienie

  2. Chyba coś z tytułem pomieszałam bo widzę że autorem był Zweig, czyli pewnie o inny zbiór mi chodziło ;) Może to po prostu była antologia opowiadań amerykańskich? Inne zbiory opowiadań które dobrze wspominam to Upiorny Jaś i biblia snów Plath oraz Gra na wielu bębenkach Tokarczuk.

    Polubienie

    1. widzisz, może z tą krótką formą u Ciebie nie jest tak źle ;) Gra na wielu bębęnkach pamiętam też mi się podobała, a Upiorny Jaś i Biblia Snów Plath czeka na półce :)

      Polubienie

  3. Krótką formę b. lubię, jestem właśnie po dawce opowiadań hiszpańskich.
    Wydaje mi się, że krótka forma jest trudniejsza od dłuższej, trzeba jednak wiele w niej zmieścić. Tym bardziej podziwiam Munro, która bazuje wyłącznie na opowiadaniach.;)
    Dzięki Tobie dowiedziałam się, że Amis napisał całkiem sporo (sądząc po grubości tomu na zdjęciu) opowiadań, może kiedyś do nich dojdę.;) Cieszę się też, że nie uganiałam się za książką Libery, bo miałam na nią ochotę.
    Natomiast w sobotę, będąc w podobnej sytuacji do Twojej, zakupiłam mini-zbiorek opowiadań Flannery O’Connor.;)

    Polubienie

    1. tak, opowiadań Amisa jest całkiem sporo, daty ich powstania również rozciągają się w czasie, co też jest fajne :)
      szczęsliwie książkę Libery wypożyczyłam z biblioteki, bo pewnie byłabym bardzo rozgoryczona, jesli wydałabym na nią pieniądze z własnej kieszeni.
      mam nadzieję, że dasz znać jak Flannery O’Connor, bo ja muszę przyznać jeszcze nic jej nie czytałam.

      Polubienie

      1. Napiszę na pewno. Kiedyś słuchałam audycji o”Trudno o dobrego człowieka” i zapowiada się nieźle.

        Polubienie

  4. Ja z kolei bardzo lubię opowiadania. Jasne, często jest tak, że w zbiorze nie wszystko do mnie trafi – jak to zbiorówka, to któryś autor będzie zupełnie nie w moim guście, a jak jeden autor, to nieraz znajdą się teksty naprawdę dobre obok czegoś, co dla mnie jest mniej udaną wprawką albo nieudanym eksperymentem. Ale dobre opowiadanie potrafi zrobić wrażenie i nakreślić równie szeroki horyzont, jak powieść, zarazem nie opowiadając wszystkiego.

    Są tacy autorzy, którzy wręcz bardziej przypadli mi do gustu opowiadaniami (choć często są to opowiadania b. długie), niż powieściami (Octavia Butler, Eden Robinson, Irvine Welsh, Emma Donoghue), są tacy, którzy piszą świetne opowiadania i świetne powieści (Margaret Atwood, Margo Lanagan, Michael Chabon), ale tak czy owak, bardzo chętnie sięgam po krótką formę.

    Ale Libera w ogóle do mnie nie trafił. Madame czytałam i nie czułam, skąd te zachwyty, ominęło mnie bokiem…

    Za to Lydię Davies cały czas mam na liście, tylko jeszcze nie dotarłam do niej.

    Polubienie

    1. mnie właśnie opowiadania coraz bardziej przekonują. faktycznie, trudno jest napisać dobre opowiadanie, ale też z dobrego opowiadania płynie też spora przyjemność. coraz bardziej lubię przysiąść sobie wieczorem i przeczytać coś krótkiego właśnie.

      trochę mi ulżyło, że Libera i do Ciebie nie trafił, bo wokół same zachwyty, aż człowiek może się naprawdę zacząć zastanawiać, co z nim nie tak ;)

      Lydię Davis polecam, warto!

      Polubienie

Dodaj odpowiedź do patrycja Anuluj pisanie odpowiedzi